2015-11-20

Lekcja Fantazji


Jak wiadomo, samotna czarownica musi potrafić zadbać o siebie. Nie chodzi tu tylko o kwestie związane z samoobroną, choć w Erinn stawia się je na pierwszym miejscu. Sprawa dotyczy czegoś o wiele bardziej podstawowego.

Miało to miejsce pewnego jesiennego wieczora, parę tygodni po osiedleniu się w pobliżu Sen Mag. Znudzona żuciem kolejnej niedogotowanej kolacji ze sklepu w Dunbarton odstawiłam talerz i zaczęłam przeglądać książki na temat nietypowych odmian magii. Przesuwając palcem po ich grzbietach, zatrzymałam się przy jednej, której tytuł przykuł moją uwagę.
- Co to? „Kuchenne czary – fikcja i fakty”? - spojrzałam w stronę niedokończonej kolacji - W sumie przydałaby się jakoś odwrócić uwagę od tego czegoś...
Autor rozpisywał się o wpływie stosowania niektórych składników na zdrowie, kondycję, a nawet inteligencję spożywającego posiłek. Opisy coraz to ciekawszych połączeń pobudziły apetyt na tyle, że przez nieuwagę sięgnęłam do leżącego w pobliżu talerza.
- Bleh... Koniec z tym paskudztwem! Może i wystarcza to, aby przeżyć, ale ileż można?!
Po chwili nienapędzany magią talerz najzwyczajniej w świecie wyleciał przez okno.

Następnego dnia kupiłam u Glenis kilka przypadkowych składników, które miały wpłynąć korzystnie na zdrowie. Wydawała się być nieco zawiedziona, że nie kupiłam u niej również obiadu.
Po powrocie do domu rozpaliłam w piecu przy pomocy wanda ogromny płomień, a wkrótce po tym na piec trafił garnek wypełniony wodą. W międzyczasie zabrałam się za przygotowanie składników.
- Hm... Powinnam coś z tym zrobić? W książce pisali, że pod skórką znajduje się najzdrowsza część, więc chyba najlepiej będzie wrzucić w całości.
Po kilku oparzeniach i przypalonych garnkach, około trzech godzin później pachnący wywar trafił na talerz. Pomimo burczenia w brzuchu wzmocnionego zapachem potrawy, smak pozostawiał sporo do życzenia, a efekt był przeciwny do zamierzonego... Kolejny dzień spędziłam u Manusa lecząc żołądek...
Wypisując mnie spojrzał i z troską w głosie powiedział:
- Wiesz, jeśli życie Ci niemiłe, to znajdą się łatwiejsze i mniej bolesne sposoby odejścia z tego świata...
Spokojnie opowiedziałam co się stało i skąd wziął się pomysł samodzielnego gotowania.
- Fiuuu... - gwizdnął przeciągle - Na poważnie Cię wzięło, widzę. Ale jak tak dalej pójdzie, to prędzej się wykończysz, niż sama nauczysz się robić cokolwiek jadalnego. Skoro kuchnia Glenis nie bardzo Ci odpowiada, może powinnaś szukać kogoś znającego się na wytworniejszych potrawach?
- No tak, Arzhela! Dziękuję!
Wybiegłam nie czekając nawet na odpowiedź.

Niestety, Arzhela potrafiła co najwyżej poprosić pokojówkę o podanie posiłku. Myślałam, że choć jedna z nich będzie w stanie mi pomóc, ale po skosztowaniu paru dań, które przygotowują, zupełnie straciłam nadzieję. Zbyt tłuste, niedogotowane, rozgotowane, przypalone, zbyt mocno przyprawione... Z każdym było coś nie tak.
- Strasznie mi przykro, ale zazwyczaj przygotowujemy posiłki tylko dla reszty służby oraz strażników. - powiedziała pokojówka widząc moje zawiedzenie.
- Jeśli chce Pani dowiedzieć się czegoś o gotowaniu, to zawsze może Pani poczekać na nadwornego kucharza, tylko... Powiedzmy, że czasem zbytnio go ponosi.
Podziękowałam, a pokojówka ukłoniła się i wróciła do swoich obowiązków. Parę minut później stałam pod drzwiami kuchni.

Zapukałam, ale nie było żadnej odpowiedzi. Niedomknięte drzwi lekko się uchyliły.
- Mam nadzieję, że nikt się nie pogniewa, jeśli się rozgoszczę...
Weszłam do środka. Otuliło mnie ciepłe, przepełnione symfonią aromatów powietrze. Siadając na krześle rozejrzałam się nieco. Na każdej z półek znajdowały się przeróżne słoiczki, woreczki, torebki przypraw i składników, a na stole przede mną stała filiżanka parującej, pachnącej herbaty.
- Spróbuj.
Byłam tak skupiona na zawartości filiżanki, że niemal spadłam z krzesła, gdy donośny głos rozbrzmiał za moimi plecami.
Odwróciłam się, ujrzałam za sobą dobrze zbudowanego, choć niezbyt wysokiego mężczyznę. Niezupełnie tego się spodziewałam po kimś, kto spędza całe dnie w kuchni. Spojrzałam w jego pełne pewności siebie oczy i uniosłam filiżankę do ust. Gdy tylko złocisty płyn dotknął języka, aż mi świat zawirował w głowie.
- Pyszne, prawda?
Wciąż czując smak herbaty, zaczerwieniona skinęłam tylko głową.
- Cieszę się, że znajdą się wciąż osoby zdolne docenić prawdziwą sztukę.
- Sztukę?
- Tak. Każda filiżanka może być jak osobna rzeźba. Tak samo jak nie ma dwóch identycznych kawałków marmuru, każda łyżeczka herbaty ma swój odrębny aromat i kolor.
Przez chwilę się zamyślił, po czym powiedział:
- Słyszałem, że interesuje Cię nauka gotowania.
- Uhm... Szukałam po prostu czegoś smacznego i zdrowego - zaczęłam się tłumaczyć.
- Bzdura! Przyszłaś, bo nie zadowolisz się byle czym. Szukasz czegoś więcej, pragniesz zgłębić tajniki oddziaływania na siebie smaków i poznać znaczenie każdego z nich!
„A mogłabym przysiąc, że wiem, czego chcę...” pomyślałam. Zaczynałam rozumieć, co pokojówka miała na myśli...
- Podejdź do kotła - skinął na mnie.
Wewnątrz bulgotała substancja o bliżej nieokreślonej konsystencji.
- To co tu widzisz, to mój własny przepis. To specjalny wywar, który Berched pomógł mi przygotować. Pomaga mi analizować skład i sposób przygotowania potraw.
Spojrzałam na niego swoim typowym, zupełnie pozbawionym entuzjazmu wzrokiem.
- Hm... Zdaje się, że przydałaby się mała demonstracja. - wrzucił odrobinę jajecznicy do wywaru - skosztuj, ale tylko odrobinę. Zbyt duża-
Zanim zdążył dokończyć, niezbyt przekonana o skuteczności preparatu, nabrałam pełną łyżkę i od razu włożyłam do ust. Po tym co ostatnio jadłam, nie może być tak źle, prawda?
Zdążyłam tylko zobaczyć jak Glewyas pobladł, zanim zakręciło mi się w głowie i pociemniało w oczach. Już po chwili biegałam po wnętrzu garnka, walcząc z latającymi jajkami i przyprawami. Gdy wreszcie dostałam od nich w kość, obudziłam się na podłodze kuchni, a nade mną pochylał się kucharz, pytając:
- Nic Ci nie jest? Ładnie odpłynęłaś. Nawet ja nie przyjmuję aż takich dawek, choć nieco się już przyzwyczaiłem.
- N-nie, wszystko w porządku. Co to było?
- To co widziałaś reprezentowało walkę, którą kucharz musi stoczyć przygotowując potrawę. Wkładając w to dość serca jest w stanie przy pomocy samego smaku wpłynąć na spożywającego potrawę. Ale należy uważać, bo jeśli się przesadzi, to u kogoś nieprzygotowanego można nawet wywołać halucynacje.
- Ale książka, którą czytałam-
- Książka może co najwyżej opisać mały fragment wiedzy. Ktoś, kto nie zna się na gotowaniu, równie dobrze może czytać fantastykę. Dopiero gdy posiądziesz nieco doświadczenia zrozumiesz, o czym autor pisze.
Podszedł do mnie i chciał złapać za ramiona, ale odruchowo zrobiłam krok w tył, opierając się o szafkę.
- Gotowanie to nie nauka ścisła. Tu nie można operować na wzorach, na precyzyjnie zważonych ilościach składników. Barwa, aromat, smak, wszystko będzie miało wpływ na efekt końcowy, nawet większy niż wszelkie mierzalne właściwości. To należy poczuć, tak jak mag czuje przepływ many. To bardziej przypomina tworzenie opowiadania ze skrawków informacji!
Stojąc naprzeciw mnie oparł ręce o szafkę za mną i spojrzał głęboko w oczy.
- Chcesz się tego nauczyć, czy wolisz jak większość śmiertelników wyłącznie przedłużać własną egzystencję?
Zaczerwieniona odwróciłam wzrok, ale jego słowa dalej rozbrzmiewały mi w uszach. Z jednej strony chciałam uciekać, ale chęć poznawania była silniejsza i trzymała mnie w miejscu. Zaczęłam sobie wyobrażać wszystkie możliwości, do czego można wykorzystać taką wiedzę, oraz na ile mogłoby to poprawić moje życie.
Spojrzałam z powrotem na niego.
- Dobrze, tylko… bez głupich numerów – pokazałam na ręce.
Troszkę zmieszany odskoczył do tyłu.

Przez kilka kolejnych tygodni chodziłam do niego po zajęciach. Uczył mnie rozpoznawania jakości składników, łączenia smaków i wyjaśniał ich wpływ na organizm. Nieraz zdarzyło mi się też odpłynąć przy kotle… Zdaje się, że z powodu nadwrażliwości na manę jestem też dość wrażliwa na działanie wywaru, więc gdy nabrałam minimalnego doświadczenia, zrezygnowaliśmy z niego.
Choć nadal mam pewne problemy ze zdobywaniem odpowiednich składników, to sztukę gotowania opanowałam już tak dobrze, jak tylko Glewyas mógł mnie tego nauczyć.
Gotując dla innych staram się również uważnie dobierać intensywność smaku, choć nieraz zdarzyło się przesadzić i usłyszeć skargi na temat różnych, niegroźnych wizji…

5 komentarzy:

  1. Opowiadanie z serii "Dzieci nie róbcie tego w domu"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh? A niby dlaczego ktoś miałby się nie uczyć, jak być samodzielnym?
      ...a to, że zdarzyło się odpłynąć... no cóż, słaba głowa...

      Usuń
  2. Tak to się zaczyna, Denn...a potem ze skrawków sera, zwiniętych szczurom robisz fondue, które działa lepiej od co niektórych ziółek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano... Choć i tak pewnie jeszcze długo Tobie nie dorównam, bo dopiero teraz zaczyna się zdobywanie prawdziwego doświadczenia ;)

      Usuń
    2. Nah... w pewnym momencie nawet nie zauważysz, jak mnie przegonisz^^

      Usuń