2016-02-14

Ukryty Kwiat

Taki dodatek specjalny... Nie przyzwyczajajcie się jednak zbytnio, bo nie sądzę, aby tematyka się powtórzyła.
- - -


Był chłodny, deszczowy wieczór. Siedziałam w zaciszu biblioteki w Tarze, obejmując obiema dłońmi filiżankę gorącej herbaty. Ze wzrokiem wlepionym w książkę wyglądałam na zbyt zamyśloną, by przejmować się doczesnymi sprawami. Przez chwilę nie zauważałam nawet pukania w okno. Gdy wreszcie oderwałam wzrok od książki zauważyłam, że na parapecie stoi sowa trzymająca kopertę.
Podeszłam do okna, żeby wpuścić biedne stworzenie, jednak ta położyła tylko kopertę i od razu odleciała. Badając przesyłkę zauważyłam, że nie ma na niej ani nadawcy, ani adresata.
- Dziwne...
Ostrożnie otwarłam kopertę i wyjęłam zgiętą na pół karteczkę. Było na niej tylko kilka zdań, zapisanych nieco niestarannym charakterem pisma.
Wybacz moją śmiałość, ale widziałem Cię wczoraj w bibliotece, gdy szukałaś czegoś w jednej z książek. Urzekłaś mnie swoim spokojnym, inteligentnym spojrzeniem, pełnymi gracji ruchami i naturalną urodą. Zupełnie, jakbym w niedostępnym miejscu odkrył wspaniały, nieznany dotąd nikomu kwiat.

PS. Dowiedziałem się kim jesteś od jednej ze służących. Proszę, nie miej jej tego za złe.
- Ech... Gdzie oni mają oczy? - westchnęłam wsuwając karteczkę wraz z kopertą do kieszeni.

Pewnie bym o całej sprawie zapomniała, gdyby sytuacja się nie powtórzyła następnego wieczora. Ta sama sowa przyniosła kolejną nieopisaną kopertę.
Wybacz, że znów niepokoję, ale przechodziłaś dzisiaj korytarzem, prowadząc rozmowę z jednym z naukowców na jakiś trudny temat. Aż mi serce zadrżało na dźwięk Twojego cichego, kojącego głosu. Jakbym słuchał ballady mistrza bardów.
Zarumieniłam się nieco, ale z kolejnym westchnięciem wsunęłam kartkę do kieszeni robe. 

Popytałam wśród służących, ale żadna nie potrafiła sobie nikogo szczególnego przypomnieć.
Jeszcze przez tydzień dostawałam podobne wiadomości. Pomimo wzmożonej czujności nie udało mi się zauważyć, aby ktokolwiek jakoś szczególnie mi się przyglądał. Pewnego wieczora ton wiadomości nieco się zmienił.
Jutro zostanę przeniesiony do nowego oddziału. Kapitan, który wszystko przygotował, jest dość wpływową osobą. Obiecał, że jeśli się dobrze spiszę, czeka mnie szybki awans. Sprawa podobno dotyczy bezpieczeństwa wewnętrznego, czy coś? Tak, czy siak, mam mu składać raporty na temat mojego nowego dowódcy. Jednak to oznacza, że już nie będę mógł Cię podziwiać z ukrycia... Ten jeden raz chciałbym porozmawiać z Tobą otwarcie, twarzą w twarz. Proszę, spotkajmy się jutro po południu na rynku, przy fontannie. Choć zrozumiem, jeśli się nie zjawisz...
Kierowana ciekawością postanowiłam przyjść, aby dowiedzieć się, kim jest adorator.

Następnego dnia pogoda dopisała. Na niebie pojawiały się tylko pojedyncze chmurki, dzięki którym Palala nie dokuczała zbytnio, ale jej promienie wciąż były przyjemnie ciepłe. Około południa, ubrana w prostą, ale elegancką sukienkę, opuściłam bibliotekę i przespacerowałam się we wskazane miejsce. Nie widząc nikogo w pobliżu zajęłam miejsce na jednej z ławek.
Czekając nie można było opędzić się od myśli. W głowie wciąż pojawiały się pytania typu "Ciekawe, jak wygląda?", "O czym będziemy rozmawiać?", a nawet "Czy jeszcze kiedyś go spotkam?".
Minęło jednak parę godzin i słońce zniknęło już za horyzontem, ale nikt się nie zjawił. No, może poza kilkoma trzymającymi się za ręce parami...
Wściekła, że zostałam wystawiona, wróciłam do domu.
- Już ja znajdę sposób, żeby dowiedzieć się od tej sowy, gdzie jest jej właściciel!
Jednak sowa już nie przyleciała...

***

Parę miesięcy później, wczesną wiosną, byłam w trakcie pisania raportu dla Sinead. Szukałam notatek w przepastnych kieszeniach robe i natknęłam się na listy.
- Ciekawe, co się z nim stało... - westchnęłam, chowając je z powrotem do kieszeni.
Arzhela dostrzegła moje rozkojarzone spojrzenie.
- Czy wszystko w porządku?
- Eh? Ach... Tak, tak... Zamyśliłam się tylko. - odpowiedziałam bezwiednie machając piórem.
Przyglądała mi się zaniepokojona, ale po chwili uśmiechnęła się tylko i cicho wyszła z pokoju.

Gdy następnego dnia Sinead wezwała mnie do siebie, prawie spaliłam się ze wstydu. Przez dobrych parę minut musiałam się tłumaczyć i przepraszać.
To, co Arzhela zauważyła, to było małe serduszko narysowane w rogu kartki.

2 komentarze: