2015-07-16

Pod Powierzchnią

- C-co się stało?
Obudził mnie głośny hałas z biblioteki. Gdy tam dobiegłam zauważyłam, że coś przewróciło jeden z regałów z książkami.
- Co za bałagan... I jak ja to mam teraz uprzątnąć?
Przyglądając się regałowi zauważyłam, że złamała się jedna z nóg. Jest dość spory, więc magią niewiele tu zdziałam. Po chwili z korytarza dało się słyszeć ciche bicie zegara.
- O, rety! Już tak późno?! A miałam się jeszcze spotkać z Zetem, bo podobno miał dla mnie jakąś książkę. Ech... Bałagan będzie musiał poczekać.
Zabrałam nieco dodatkowego golda, żeby zrobić po drodze małe zakupy i wybiegłam do pracy. Przez chwilę wydawało mi się, że kot jakoś dziwnie na mnie patrzy, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.

Drogi były nieco zatłoczone, bo podobno zbliżał się jakiś event, więc dotarcie do Dunbarton zajęło mi nieco czasu. Idąc ulicą myślałam o bałaganie w domu. Przecież regał nie był jeszcze na tyle stary, żeby sam się zapsuł.
Z zamyślenia wyrwało mnie zderzenie z jakąś zakapturzoną postacią. Wpadła na mnie z takim impetem, że aż upadłam, jednak zanim zdołałam rzucić jej pełne oburzenia spojrzenie, zdążyła zniknąć gdzieś pomiędzy afkerami.
Rozdrażniona, odwróciłam się, żeby przejść przez ulicę i tuż przede mną przejechał powóz jakiegoś merchanta.
- Uważaj jak jeździsz!!
Ten nawet nie zwolnił, kiwając tylko głową w rytm muzyki, która najwyraźniej grała tylko w jego głowie.
Poważnie już zdenerwowana kupiłam u Waltera parę narzędzi. Na szczęście znalazł dla mnie też kilka desek i kawałek drewna na naprawę regału, choć w asortymencie jego sklepu ich nie ma.
Stanęłam pod wieżą zegarową i czekałam tam dobre 30 minut.
- No i gdzie ten Zet? Ech... Muszę już iść, bo spóźnię się do pracy. Mam nadzieję, że nie będzie miał mi tego za złe...

Po przybyciu do Bercheda okazało się, że to nie koniec kłopotów. Miałam z nim porozmawiać w kwestii pilnego zamówienia, a usłyszałam, że wyszedł gdzieś w pośpiechu, w chwilę po przyjściu do pracy. Zrezygnowana usiadłam przy swoim biurku.
- Co za dzień... Chyba gorzej już nie będzie...
Gdy kończyłam mówić do siebie ostatnie zdanie, czarna sowa pojawiła się znikąd i upuściła podejrzaną, nieopisaną paczuszkę. Nie zdążyliśmy jej nawet dotknąć, a ze środka zaczęły się wydobywać ogromne kłęby błękitnego dymu. Po chwili ludzie, elfy i gianty zaczęli znikać jeden po drugim, a zaraz po tym jasne, białe światło pochłonęło wszystko wokół.

Nagle wszystko umilkło - zapadła kompletna cisza.
Nigdzie nie było współpracowników.
Nie było czuć ciepła, zimna, czy jakiegokolwiek podmuchu.
Nie słyszałam nawet własnego oddechu, czy bicia serca.
- Czy to koniec? - Spytałam się w myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz